piątek, 28 sierpnia 2015

pan tera mje liźnie

To było dziwne lato.

Ostatni czas pokazał jak bardzo nie znam się na ludziach, jak niewłaściwie ich oceniam, jak duży kredyt zaufania im daję. Za duży. Piszę w głowie na ich temat nieistniejące charakterystyki. Nabieram się na choreografię, kostiumy i rekwizyty. Niesłusznie.

I jak nieasertywna jestem, jak podatna na wampiryzm energetyczny. Jak pozwalam sobie wejść na głowę, a nawet do głowy. I że niewykształcony mam system wczesnego reagowania. Daję się najpierw omotać, a potem z mozołem przegryzam sieć. Oraz nie słucham swojej intuicji - to brzydko - bo choć organ to zapomniany i niedoceniany, to ze wszech miar pożyteczny.

Nie wiem, czy ta lekcja w wakacyjnej szkole życia czegoś mnie nauczy, ani czy bym tego chciała.

Chyba nie.

Może poza rozszczelnieniem energetycznym - widać jestem jeszcze nie dość ponura i niewystarczająco hermetyczna, niż potrzeba mi do przetrwania. Niby niefajnie jest być królową śniegu, ale czasem jest to kwestia co najmniej higieny psychicznej.

Trzeba się uszczelnić - w końcu idzie zima.

Tego lata dowiedziałam się także, że trzeba zaufać rzece - nie miotać się, nie walczyć z panterą*, nie młócić wiosełkiem po próżnicy - odpuścić, dać ponieść się nurtowi, a kajaczek - co prawda tyłem, ale i tak zawinie do przystani.


Niby jasne, ale i tak nie wiem, czy będę potrafiła przełożyć tę wiedzę na życie.

I, co najważniejsze, że trzeba oszczędzać rzekę. Bo krótka.


Czego sobie i Państwu życzę.




*"Bajka o panterze i mieliźnie" zacytowana w tytule posta.